Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

— Idź, głupi. Pani się tam znowu ubierze w korale dla dzieciaków.
Drukarka mogłaby się przydać kierownikowi, ale może się obrazić, zresztą ma maszynę do pisania.
Kiedy już wszystko było dokładnie obmyślone, Dżek urządził posiedzenie kooperatywy. Ale był straszny hałas. Nie chcieli mówić po kolei, wylatywali z miejsc. Niektórzy mówili, że nie mogą radzić, bo nie widzieli. Dopiero jak pani weszła, z początku się uspokoiło. Ale potem znów to samo:
— Dlaczego tak?
— Poco to?
A jak pani się zapytała, jaki mają inny plan, nikt nic nie wiedział.
— A co będzie, jak chcę rewolwer, a dostanę organki? A jak kto ma mało pieniędzy? A czy można kupić dwa bilety? Co się zrobi, jeżeli różne rzeczy zostaną?
Nikt głośno nie mówił, że źle, bo pani zaraz się pytała:
— A co radzisz, żeby było lepiej?
Ale słychać było, szczególniej między dziewczynkami, jak mówiły:
— Ja tam wcale nie chcę. Też wymyślił: fantowa loterja. A jak nic nie wygram albo jakieś głupstwo?
Aż pani się rozgniewała:
— Bardzo łatwo krytykować, jak ktoś coś robi. Ale nikt nie chce pomyśleć, czy można zrobić lepiej. Zamiast podziękować Dżekowi, że się gorliwie zaj-