Mister Fulton nie był zadowolony, że Dżek chce zostać kupcem, jak urośnie.
— Wolałbym, żeby był rolnikiem, jak jego dziadek, albo rzemieślnikiem, jak ja. Bo kupiec właściwie nic nie robi. Ani sieje, ani buduje; zawsze to wygląda na korzystanie z cudzej pracy.
— Zapominasz, mój kochany — mówiła matka Dżeka, — że przecież moi rodzice mają sklep i też pracują uczciwie.
— No tak, — przyznawał mister Fulton, — ale jednak to coś innego.
I tak rozmawiali rodzice, kiedy Dżek był bardzo mały i nawet do szkoły nie chodził jeszcze. Więc pewnie Dżek będzie wolał wyjechać później na wieś, gdzie o wiele przyjemniej, niż w mieście.
Bo trzeba wiedzieć, że amerykańskie miasta są jeszcze gorsze, niż nasze. W miastach amerykańskich są strasznie wysokie domy, że aż je nazwano drapaczami nieba, — hałas, tłok, kurz i dym są okropne. I wogóle Ameryka — to dziwny świat. Ameryka jest jakby na dole, jakby tam ludzie chodzili głową na dół. Ale nam się tylko tak zdaje. A już zupełnie z pewnością u nich jest noc, kiedy u nas dzień. I wypada, że tam śpią w dzień, a w nocy chodzą do szkoły. Przyjemnie byłoby pojechać i te dziwne rzeczy samemu zobaczyć. Bo z książki nigdy się tak dobrze nie wie, jak kiedy się widzi własnemi oczami. Niby jak jakaś bajka.
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.