zawsze. A wśród tych, którzy otrzymali tyle zabawek i ozdób choinkowych, byli zazdrośni, którym się zdawało, że inny dostał więcej i lepiej.
Nie o sobie i nie o kilku przyjaciołach myśli Dżek, a dba istotnie o wszystkich. Więc Morris wzamian za otrzymane farby malował laurki imieninowe. Więc wprowadził Dżek sprzedaż pocztówek, arkuszy z żołnierzami do wycinania, — więc kiedy na robótkach pani pokazała roboty z drutu, kupił drut i wielu chłopców zrobiło sobie klatki. Żeby nie wyrywali kartek z kajetów, zaczął Dżek sprzedawać arkusze czystego papieru, bo przecie potrzebny każdemu człowiekowi papier. Można było dostać w kooperatywie sznurek, i jeśli komuś podarło się sznurowadło, nie chodził w rozsznurowanych trzewikach. Zresztą trudno żyć bez kawałka sznurka i kilku bodaj gwoździków. Więc w kooperatywie były i gwoździe. Sprobował Dżek zachęcić kolegów do warcab, bo w książce był przepis, jak zrobić samemu warcaby. I kupił tuzin arkuszy na warcabnice, które można nalepić na tekturę, a pionki wyciąć z korków. I o korki Dżek się postarał, ale wszystko to leży w szafie.
Były i próby nieudane.
Niezupełnie udały się temperówki. Ale trudno, nie były ostre, bo zanadto tanie, więc w lichym gatunku. Kałamarze do zamykania na zasuwkę też się nie udały, bo atrament się przesączał, zresztą niebardzo były potrzebne. A już najgorzej się stało z wiecznemi piórami, na które się Dżek połakomił na targu: pióra nietylko nie wiecznie, ale wcale nie
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.