— Co ci szkodzi spróbować?
Dżek już nie jest nowicjuszem. Pamięta, z jakim strachem wchodził dawniej do mister Tafta, do introligatora, do hurtowni. Teraz było zupełnie co innego.
Do fabryki kajetów wchodzi, jak do własnego domu, albo do szkoły. Odrazu mówi, że jest uczniem trzeciego oddziału i koledzy powierzyli mu prowadzenie kooperatywy. Dżek umie rozmawiać, a finansowo nazywa się to:
»Dżek umie nawiązywać stosunki«.
Więc Dżek nawiązał stosunek z woźnym cyrku.
— Tak i tak. Trzeci oddział. Czterdzieścioro dzieci. Nie mogą dużo zapłacić.
— Zaczekaj, — mówi woźny. A ten kto? — zwraca się do Fila.
— My razem.
— Stójcie tu sobie.
Więc już stoją i są spokojni. Ale przyszedł drugi woźny i mało ich nie wyrzucił. Mówi, że tu stać nie wolno, że przeszkadzają.
— Tamten pan nam pozwolił.
— Jaki tamten pan? Co pozwolił?
— Kazał nam zaczekać.
— Jeden mówi tak, drugi tak — wtrącił się niepotrzebnie Fil i mało nie oberwał za ucho.
Ale akurat weszli państwo, bardzo bogaci, w takich futrach. A potem chłopak chciał się wtrynić bez biletu. A potem doszedł jakiś pan i posłał woźnego.
A tu muzyka we środku gra.
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.