Rodzice się trochę krzywili, ale Fil obmyślił odezwę do rodziców pod tytułem:
»Przecież to karnawał. Wszyscy się bawią. A dzieci — to przyszłość narodu«.
I w tę właśnie nieodwołalnie ostatnią niedzielę trzeci oddział poszedł do cyrku.
Program był taki:
1. Gimnastycy akrobaci.
2. Oryginalna tresura czystej krwi ogiera arabskiego »Arik«.
3. Bim-Bom.
4. Sześć koni, oryginalnie tresowanych.
5. Billy Jenkins. Cowboy, Indjanin i miss Bohara — sztuki rzucania lasso, tańce indyjskie, celne strzały.
I jeszcze i jeszcze.
Aż na końcu — dzikie zwierzęta.
Gdyby nic nawet nie było, to sam cyrk trzeba koniecznie zobaczyć. Arena wysypana piaskiem, a potem wokoło, coraz wyżej i wyżej — krzesła dla publiczności. Na ścianach różne obrazy o dzikich ludach. I tyle światła. I mały kucyk z napisem: »15 minut przerwy«. I śmieszny tresowany osiołek. I Bim-Bom. Jedno śmieszne, drugie śliczne, trzecie straszne. Jak oni mogą to wszystko, że się nie pozabijają?
Nawet dziewczynki były zachwycone, nawet ci, którzy już byli raz i dwa razy w cyrku. Nawet Dżekowi cyrk się bardzo podobał, tylko nie mógł się zgodzić, że pogromczyni zwierząt jest najpiękniejszą i najsławniejszą kobietą na całym świecie i nawet od początku świata.
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.