— Właściciel sklepu zbankrutował.
Bo kto ma sklep, musi wszystko kupować. Kupuje odrazu dużo, a potem po troszku z zarobkiem sprzedaje. Ale nie ma tyle pieniędzy, żeby odrazu zapłacić, boby mu zbrakło. Więc mówi, że później zapłaci, jak już trochę sprzeda. Ale musi w porę zapłacić, bo jak nie, to mu wszystko zabiorą: nawet stoły, szafy, krzesła, nawet to, co jego.
— No, rozumiesz teraz?
Dżek nie wszystko rozumiał, a Kaczor się niecierpliwił:
— Och, jakiś ty głupi.
Dżek nie myślał dawniej, skąd się biorą te całe skrzynie, wory i pudła. No rozumie się, że musi kupować. Ale jeżeli sprzedawał, więc miał już pieniądze; więc dlaczego nie płaci i czeka, aż mu wszystko zabiorą?
Dżek siedzi na schodku i gryzie jabłko, a Kaczor stoi i co powie parę słów, okręca się na pięcie i — znów:
— Och, jakiś ty głupi.
Aż nawet pytać się nieprzyjemnie.
— Chcesz, pokażę ci na jabłku, co znaczy zbankrutować. No, daj jabłko. No i patrz.
Ugryzł.
— Widzisz. Tyś mi dał jabłko. Rozumiesz? To jest twoje jabłko?
— No moje.
— I tyś mi je dał. No, nie?
Ugryzł drugi raz.
— Widzisz, już jest tylko kawałek. Chcesz odebrać?
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.