botę za dzisiejszą jazdę. Ale nawymyślali mu zaraz, że dokucza głupiemi dwoma centami teraz, kiedy trzeba myśleć, co wogóle robić.
W poniedziałek byli na dworcu kolei i w komisariacie, we wtorek znów na kolei i dwa razy w komisarjacie. A w środę im powiedziano, żeby więcej nie przychodzili, że zawiadomią, jak będzie potrzeba. I rzeczywiście w piątek przyszedł do szkoły milicjant; pytał się Forda, Taylora i Dżeka, coś zapisał na arkuszu. Jeszcze w niedzielę wezwano Dżeka do komisarjatu, pokazano mu stary połamany rower: czy to nie ten.
I koniec.
— Co robić?
Mister Taft zmartwił się tak, jakby jemu rowery skradziono.
— Przyjacielu Fulton, pokaż rachunki. Nie będę ukrywał, że grozi ci bankructwo. Tak, długi twoje wynoszą 11 dolarów 62 centy. Tobie winni są koledzy 94 centy. Więc passywa wynoszą: cztery od dwunastu — osiem, dziewięć od piętnastu sześć. No tak: dziesięć dolarów sześćdziesiąt ośm centów. Pieniędzy nie masz?
— Ani centa.
— To źle. Łatwiej porozumieć się z wierzycielami, jeżeli choć cześć długu można zwrócić. No, tak. A teraz majątek kooperatywy: dwa futballe, trzy pary łyżew, scyzoryki, kajety ołówki — razem mniej więcej 4—5 dolarów. Zbankrutowałeś na sumę 5 dolarów. Tak musisz powiedzieć.
Teraz dopiero mister Taft spojrzał na Dżeka
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.