zdawało, czy śniło. Bo zaczął jęczeć i płakać przez sen, aż go matka musiała obudzić.
— Co ci jest, Dżek, boli cię co, chory jesteś?
I dopiero Dżek matce opowiedział. Zmartwili się rodzice.
Miał jeszcze Dżek dwie konferencje: z kierownikiem szkoły i z mister Fayem.
Mister Fay przyjął wiadomość zupełnie spokojnie.
— Trudno, powiada: stało się. Rachunki dowodzą, że prowadziłeś kooperatywę solidnie. Zbankrutowałeś nie przez lekkomyślność, a z winy nieszczęśliwego przypadku. Trudno. Jeżeli nawet stracę, będzie to — wiedz chłopcze, — nie pierwsza moja strata. Każdy kupiec musi być na to przygotowany, że czasem traci. Jeżeli ktoś bankrutuje nie z własnej winy, obowiązkiem każdego dopomóc. Ponieważ widzę, że boli cię najbardziej dług matki Nelly, pożyczę 50 centów, żebyś mógł jej oddać.
— Proszę pana, — mówi Dżek ze łzami w oczach. — Ona jest wdowa: powierzyła mi wdowi grosz.
— Wiem, wiem. Masz słuszność. Ją przedewszystkiem powinieneś spłacić. Dalej, musisz zebrać posiedzenie, które cię upoważni do sprzedaży części majątku kooperatywy, żeby spłacić mister Tafta, mister Sibleya, panią Pennell i Parkins.
I taki poczciwy: dał mu jeszcze 50 centów i kazał przyjść za tydzień.
— Kiedy kończy się szkoła?
— Za 10 dni.
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/213
Ta strona została uwierzytelniona.