— Więc przyjdź za tydzień. I nie targaj sobie nerwów, bo zobaczysz, że skończy się dobrze.
Mister Fay potwierdził, że przedmioty skradzione mogą się po miesiącu i później znaleźć. I radził co pewien czas dowiadywać się w komisarjacie:
— Nie szkodzi policji przypomnieć.
Wyszedł Dżek niby uspokojony.
Wiele trudu go kosztowano, że matka Nelly przyjęła 50 centów. Wkońcu zgodził się wziąć dwa centy dla Silla i osiem na bułki dla dziadka.
Ale niby spokojny, a uczyć się nie może. Bo kto ma stargane nerwy, nigdy się uczyć nie może.
A konferencja z kierownikiem skończyła się tak, że Dżek wywiesi ogłoszenie w szkole, że kooperatywa pragnie sprzedać dwa futballe, trzy pary łyżew, może również odstąpić kajety, ołówki, no i wszystko.
Nelly napisała ogłoszenie.
Pierwszy zgłosił się Horton. Siódmy oddział ma dwa dolary i chętnie kupi. Małego futballu nie chce, bo to dla dzieci. Tylko jedna para łyżew może im się przydać. Horton niby nic, ale Dżek widzi, że zadowolony.
— Przypomnij sobie, że cię ostrzegałem. Kooperatywa nie jest zabawą dla malców.
A sam przegląda wszystko, jak swoje; co mu się nie podoba, odkłada na bok, na kupę.
Co prawda, Dżek od kradzieży ani razu nie układał szafy, — nawet kurzu nie wytarł.
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.