trzeba. A dorośli już wcześniej wiedzą, że za miesiąc trzeba coś mieć albo zrobić.
Bo dorośli są przezorni.
I pani też była przezorna.
To też na długo przed wakacjami zamówiła pani statek, żeby na pożegnanie roku szkolnego urządzić wycieczkę. Pójdą pieszo do rzeki, wsiądą na statek, popłyną w dół rzeki, gdzie jest piękna góra w lesie ze starym zamkiem. Ten zamek warowny był oblegany przez indjan, a potem się spalił podczas rewolucji. A teraz widać tylko jedną ścianę i kupę gruzów, porosłych mchem i trawą. Przyjemnie być w takiem miejscu, gdzie chociaż dawno, odbywały się boje.
Tu kiedyś stały wojska. Tu strzelali. Może akurat w miejscu, gdzie teraz stoję, padł człowiek, przeszyty zatrutą strzałą?
Naprzód miały iść na wycieczkę tylko cztery wyższe oddziały, a potem cała szkoła.
Dżek zrazu nie chciał. Zdawało mu się, że nie wypada bawić się człowiekowi, który zbankrutował.
— Nie mam czasu, — mówi, — muszę powtórzyć wiersze. Pani ma mnie wyrwać na poprawkę.
Ale poskarżyli się:
— Proszę pani, Dżek mówi, że nie pojedzie.
Dopiero pani na niego:
— Dżek, nie bądź dziwakiem. Jak wszyscy, to wszyscy.
I zaczęli prosić, żeby Dżek nie miał poprawki.
— Proszę pani — mówi Iim. — Dżek nie mógł się dobrze uczyć, bo miał z nami tyle kłopotów
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.