Zamiast do szkoły, chodzi teraz Dżek do mister Tafta. Otwiera sklep, zamiata, kurze ściera, a potem sprzedaje. Ale kupujących mało, bo lato. Więc albo zdejmie z półki książkę i czyta, albo siedzi i myśli.
Myśli o różnych rzeczach: raz o szkole i kolegach, którzy wyjechali na wieś, raz o ojcu i małej Mary, raz o tem, co będzie robił, gdy urośnie.
Nudzi się czasem.
Więc wziął książkę telefoniczną i naprzód szuka nazwiska: »Fulton«, a potem różne nazwiska czyta i adresy. Aż wreszcie zobaczył rozmaite banki. I przypomniał sobie, że banki pożyczają pieniądze, jeżeli ktoś nie ma pieniędzy. Aż znalazł i bank kooperatyw. Bardzo go to zaciekawiło. A mister Taft objaśnił, że dorośli mają kooperatywy, ale Dżekowi nicby nie dali, bo mały.
Często słyszy się coś, zaraz się zapomina. A potem znów się pamięta. Tak było właśnie teraz. Dżek leży w łóżku i już ma zasnąć, ale nagle przychodzi mu na myśl, że powinien być także bank dla dzieci, taki bank szkolny.
Bo dlaczego dzieci nie mogą pożyczać?
I już nie zasnął tak prędko, tylko myślał.
Łatwo pisać, co ludzie robią, albo co mówią,
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.