jego. Dżek się rozpłakał. A trzeba wiedzieć, że Dżek nie jest skory do łez; wogóle wstyd płakać, tem bardziej przy dziewczynkach.
I cóż pani?
Nazwała go sknerą i złym kolegą. Mówiła, że bogaci powinni pomagać biedniejszym. A właśnie Wilson był bogatszy od ojca Dżeka. Potem jeszcze coś pani mówiła, ale Dżek nie słyszał, bo jak się na kogoś bardzo gniewają, to nigdy nie wie, co mówią. Wreszcie pani powiedziała, że jak Dżek urośnie, nikt go lubić nie będzie.
Po tej awanturze Dżek zauważył, że pani go nie lubi. Niby się pani wcale nie gniewa, ale zawsze. Już to się czuje. Dżek przestał podnosić palce, jeżeli coś wiedział, nie tak wesoło wybierał się rano do szkoły, żałował, że usiadł na pierwszej ławce i rzadziej opowiadał w domu, co było w szkole.
Aż zdarzyło się, że Dżek mógł przekonać panią, że jest dobrym kolegą, że się pani omyliła, że jak urośnie, właśnie go będą lubili.
Raz przed samym dyktandem złamała się Peelowi stalówka. Peel stanął zmartwiony i bezradny. Dżek miał zapasową stalówkę i zaraz pokaże, że jest usłużny i koleżeński.
— Pożyczę mu — mówi Dżek — a jutro mi taką samą odkupisz.
I cóż on złego powiedział? Przecież chciał jaknajlepiej. Przecież i tak ryzykował, bo co zrobi, jeśli w połowie dyktanda i jemu się złamie? A jeśli Peel zapomni i jutro mu nie przyniesie, albo odda gorszą, albo nie taką, jak Dżek lubi?
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.