Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

bredne. I jest tak na świecie, że co niepotrzebne dorosłym, dają dzieciom, starsze dzieci, jeśli nie wiedzą co robić, dają małym, a mali dają lalkom. Przyjemnie bodaj tylko lalce coś podarować i zapytać się:
— Podoba ci się? Jesteś zadowolona?
Dżek bardzo lubi swoją skrzynkę. Żeby się jeszcze zamykała na kluczyk, byłoby lepiej. Przyjemnie wiedzieć, że coś jest zamknięte, i nikt nie otworzy. Czarli ma całą szufladę własną, a klucz nosi na wstążce. Właściwie powinien być na dewizce, bo tylko dziewczynki noszą na tasiemce kluczyki od piórników. Ale Dżek nawet piórnik ma otwarty.
Pewnie i scyzoryka nie dostanie, bo trzeba dać buty do podzelowania, i mama wspominała o nowej czapce.
To przykre, że dzieci tak drogo kosztują. Czarli jest jedynak, więc ma nawet album z markami. A Sandersiaków jest aż pięcioro. I kiedy pani Sanders bije na schodach Robina, sama mówiła:
— Żeby się na śmierć zapracować, i tak na nic nie starczy, jak trzeba pięć żołądków nakarmić.
I powtarzała:
— A masz darmozjadzie, a masz, a masz.
Ciągle mówiła:
— Darmozjadzie.
A przecież Robin zarabia, bo zanim idzie do szkoły, kurjerki roznosi. Widocznie mało zarabia.
Tak rozmyślał Dżek, przepisując wiersz o jaskółce, która uczy swoje małe latać. Właściwie Dżek powinien myśleć o jaskółce. W szkole panie zabraniają myśleć o czem innem i mają słuszność. Bo