Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, dobrze: brzydko jest podsłuchiwać. A teraz wyjdź, bo przeszkadzasz.
— Uuu—rozz—maaa—icam lekcję — powiedział Fil we drzwiach.
Pani spokojnie już teraz skończyła.
Szło o to, że każdy ma w domu parę książek, więc niech je na rok pożyczy szkole. Jeżeli każdy da dwie książki, a uczniów jest czterdziestu, więc bibljoteczka liczyć będzie ośmdziesiąt numerów. Każdy będzie mógł przeczytać ośmdziesiąt książek. I wtedy nietylko Dżems i Harry będą chętnie czytali, ale wszyscy.
— Ale trzeba, żeby ktoś się podjął bibljoteczkę prowadzić. Z początku będzie nawet duża praca, żeby nalepić kartki z numerami, ułożyć katalog, zaprowadzić kontrolę.
Pani, rozumie się, dopomoże, ale odpowiedzialność za wszystko musi ktoś wziąć na siebie.
— Więc kto? — pyta się pani.
— Ja, — odzywa się Fil przez uchylone drzwi. I tak to śmiesznie i nagle krzyknął, że wszyscy zaczęli pękać ze śmiechu. I pani naprawdę się już rozzłościła.
Gdyby nie Fil, możeby odrazu wybrano bibljotekarza, ale w hałasie trudno się porozumieć. Przytem i pani była zdenerwowana.
— Nieznośny chłopiec, — pomyślał Dżek.
Bo Dżek był zachwycony pomysłem pani. Była to dla Dżeka najciekawsza lekcja, jaką słyszał. A słuchał tak uważnie, jak nigdy. — Rzeczywiście, takie proste i mądre. — Dżek ma w skrzynce trzy książki