w oprawie i pięć małych książeczek. Ma Kota w butach, Robinsona, Chatę wuja Toma, dwa stare kalendarze, bajki Andersena i jeszcze. I jest tak akurat, jak pani mówiła: że mu przeszkadzają, niepotrzebnie tylko zajmują miejsce, a potem nie mieszczą się ważniejsze rzeczy. Niech sobie koledzy biorą: bo Dżek jedne zna, a innych nie ma ochoty czytać.
Dżek bardzo chciał prowadzić bibljotekę. Bo książki będą w szafce, zamkniętej na klucz. I trzeba pilnować porządku: żeby nie niszczyli, jak biorą. Każdą zwracaną książkę trzeba obejrzeć, każde najdrobniejsze uszkodzenie podkleić gumowanym papierem. Dżek napewnoby umiał. Pisze niebardzo ładnie, toby którego poprosił. A zresztą jużby się postarał.
Kiedy pani zapytała się — kto, Dżek chciał podnieść rękę. Ale teraz za późno: może i jego wyśmieją, może pani chce kogoś innego. Więc się nie odzywa.
Gdyby pani dała czas do namysłu. Niechby każdy parę dni pomyślał, zastanowił się i poradził. Jak ojcu radzono, żeby rzucił fabrykę i poszedł do majstra, który lepiej płaci, — ojciec cały tydzień chodził, pytał się, dowiadywał. A to przecież nie byle co — bibljotekarz całej klasy, jeżeli się ma udać. Powiedzieć: »ja« — łatwo; to też Fil może nie błaznował wcale, może naprawdę myślał, że to przyjemnie i chciał się przydać na coś. Bo Fil jest lekkomyślny.
A pani była już zła, więc się jeszcze więcej spieszyła:
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.