nią rozmawiać, bo jest bibljotekarzem. Dżek nie może chorować, bo ma klucz od szafy. Klaryssa w żaden sposób nie chce trzymać klucza: jeszcze zgubi, albo zapomni, boi się, jednem słowem.
Pani wydawała książki w poniedziałki i czwartki, Dżek wydaje pięć razy na tydzień; tylko w sobotę nie warto, bo na niedzielę daje bibljoteka szkolna. Dżek korzysta z wolnego dnia i porządkuje szafę.
Z początku woźny się trochę krzywił:
— Czego ty nie idziesz do domu?
Ale widzi, że Dżek spokojny i można go w klasie zostawić. Nawet czasem pomoże przy zamiataniu. Po dwóch tygodniach powierzył mu kawałek kredy na zapas, i Dżek był bardzo zadowolony, bo kiedy pani od rysunków powiedziała, że małym kawałkiem niewygodnie rysować, Dżek podczas lekcji otworzył szafę i zamienił mały kawałek na zapasowy duży. I zaraz po lekcjach oddał woźnemu i znów dostał inny.
Klaryssa właściwie nic mu nie pomaga, bo nawet nie ma w czem. Po ostatniej lekcji pyta się:
— Czy jestem ci potrzebna?
Dżek odpowiada:
— Nie.
Więc idzie do domu. A potem się i pytać przestała.
Wszystkie książki zajmowały w szafie tylko jedną półkę i kawałeczek drugiej. A właściwie nawet tylko jedną, bo kilka książek było w czytaniu. I prawie zawsze te same — najładniejsze. Z książek Dżeka chłopcy brali Robinsona, a dziewczynki —
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.