zwoliła na robótkach. Morris by potrafił — jak myślisz?
— Bo ja wiem: on robi ładne rzeczy; ale czy zechce?
— Nie szkodzi poprosić.
— Nie przypominam sobie, — dodał Fil, — ale w Bosko czarnoksiężniku musiało być także, jak się robi ordery. Bo tam wszystko było. A matka zaraz: »oczy sobie wypalisz, oślepniesz, spalisz dom, do więzienia przez ciebie pójdę«. No, patrz tylko: tu trochę sparzone — już nawet nie znać. A serwetę siostra zacerowała. Słuchaj, Dżek, pomów z panią: ty jesteś przecież bibljotekarzem. Okropnie mi akurat teraz nie na rękę ta cała historja. Powiedz, że przez cały tydzień będę cicho siedział na lekcji, — od poniedziałku, rozumiesz?
— Dlaczego nie od dzisiaj?
— Tak odrazu nie mogę. Bo jak się nie wiedzie, to już cały tydzień jest jakiś — kotyljonowy. — Powiedz pani: co szkodzi, jak się trochę pośmieją? Mnie to pani już nie wypada przebaczyć, ale tobie uwierzy. Bo pani mnie lubi: jak nie jest zła, to też się lubi pośmiać. Wiesz co pani powiedziała nauczycielowi śpiewów: że ja urozmaicam lekcję. Rozumiesz?
Fil wziął Dżeka pod pachę i siłą wepchnął do kancelarji.
— Tylko pamiętaj: spraw się dobrze.
I pani rzeczywiście — ostatni — już najostateczniejszy raz przebaczyła.
Potem był dzwonek, a na następnej przerwie
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.