— Tak, — zaczerwienił się Dżek zawstydzony, — ale tamte są niedobre, bo się łatwo gubią.
Dżek czuł, że niemądrze powiedział, ale musiał przecież coś powiedzieć, żeby ojciec się nie domyślił, a nic mu do głowy lepszego nie przyszło.
Szczęście, że ojciec nie zauważył. A Dżek już się nawet domyślił.
Ale dopiero wieczorem napewno wiedział. Bo ojciec znów nie zapalił cygara, i mama powiedziała:
— Nie rób tego. Wszyscy mówią, że jak się ktoś przyzwyczai do palenia i odrazu przestaje, to szkodzi na nerwy.
A ojciec odpowiedział, i Dżek zapamiętał te słowa i często je potem powtarzał:
— Trudno; jak człowiek ma obowiązki, na wiele rzeczy nie może sobie pozwalać. Zresztą jutro już kupię.
I naprawdę nazajutrz ojciec wstąpił, jak zwykle, do dystrybucji po cygara.
A Dżek schował dolara na samo dno skrzynki i dla pewności przypomniał Mary, żeby sama do skrzynki nie dochodziła, bo nigdyby z nią nigdzie nie poszedł, ani nigdy jej nic nie kupi.
I już. Jakby się nic nie stało.
Dopiero w niedzielę ojciec dał Dżekowi arkusz listowego papieru i powiedział:
— Musisz napisać do dziadka list z podziękowaniem.
— A co mam pisać?
Dżek nigdy jeszcze listu nie wysyłał.
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.