Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

No, dobrze. Wchodzi. Ostrożnie otwiera drzwi, bo nad drzwiami wisi dzwonek. Bo mister Taft niezawsze siedzi w sklepie, tylko w pokoju za sklepem. Ze sklepu do tego pokoju prowadzą dwa schodki. To bardzo mądrze urządzone: dzwonek tak wisi nad drzwiami, że jak się otwiera, drzwi uderzają w sprężynę, na której wisi. I złodziej nie może wejść niepostrzeżenie. Raz mister Taft był w złym humorze, a Dżek za mocno szarpnął i dostał burę.
— Spieszy ci się — mruczał niechętnie — nie możesz ostrożnie wejść. Kupi za centa, a hałasu narobi za dolara. Jeszcze może szybę wytłucze. No, czego chcesz: pewnie stalkę?
— Stalkę, — powiedział stropiony Dżek.
— No, to bierz prędko. Tylko nie wybieraj godzinę, jak to umiesz.
Ledwo wyłożył pudło z przegródkami, gdzie leżą stalki, już zaraz zabiera:
— Prędzej: grube — cienkie?
Rozumie się, Dżek wziął pierwszą z brzegu i potem cały tydzień musiał nią pisać. Już nawet drugą chciał gdzieindziej kupić, ale tam też niezawsze byli grzeczni. Wogóle dzieci, nawet jak kupują, są często lekceważone.
Dżek nie wiedział, że mister Taft cierpi na reumatyzm. Obrzydliwa choroba: raz bolą nogi, raz ręce i nogi, raz krzyż, nogi i plecy. Bóle chodzą po kościach, a dostaje się tej choroby przez kamienną podłogę w sklepie, i jeżeli drzwi nie zamykają, i zimno leci. Kupcy wiedzą o tem i w miejscu, gdzie