— A czy ojciec wie, że chcesz kupić Bosko czarnoksiężnika?
— Nie, nie wie.
— A czy ojciec wie, że ty masz dolara?
— Wie, — powiedział Dżek, marszcząc brwi.
— A ja ci mówię chłopcze, że nie wie. I ty lepiej nie kupuj tego wszystkiego, tylko pieniądze ojcu oddaj, a różnych głupstw nie kupuj. Tak mój synu, przyznaj się ojcu, może ci przebaczy; a jak cię nawet ukarze, to nic. Mówi się: trudno. Bo najgorzej zacząć. Zaczyna się zawsze od tego, że kolega namówi.
Tego było zawiele. Mister Taft wyraźnie przecież mówi, że ukradł. Dżekowi łzy napłynęły do oczu. Nie wiedział, co powiedzieć, co robić.
— Więc pan mówi, że jestem złodziej?
— Tego nie mówię. Ale czy chcesz przyjść tu z ojcem i powtórzyć przy ojcu, że dostałeś pocztą od dziadka dolara i ojciec pozwala ci kupić, co chcesz?
— Nie chcę przyjść tu z ojcem, — zbuntował się Dżek.
— A widzisz.
— Co widzę?
— Nic. Płaczesz.
— Jeżeli tak, to dobrze, — prawie krzyknął Dżek, — przyjdę tu jutro. Powiem ojcu, że pan mnie nazwał złodziejem. To trudno: niech ojciec sam powie. Nawet i mama może przyjść. A tego dolara odeślę dziadkowi: niech sobie trzyma. I bibljotekę niech pani sama prowadzi. A u pana, mister Taft, już nigdy w życiu, ale to nigdy nic kupować nie będę. Ja wiem:
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.