dno: stało się. W każdym razie Dżek dał dowód, że sprawa bibljoteki go zajmuje. Jednakże pani chciałaby na jedno zwrócić uwagę:
— Czy słusznie, że Dżek dla dobra klasy poniósł aż tak dużą ofiarę. Rodzice Dżeka są biedni, są w klasie dzieci zamożne. Dlaczego jeden Dżek ma kupować książki, z których korzystać będą wszyscy? Pani zdaniem, każdy powinien przynieść po jeden lub dwa centy, dzieci powinny zwrócić Dżekowi pieniądze. I tak przysłużył się klasie, poświęcając czas swój, bo bezsprzecznie jest wzorowym bibljotekarzem.
I Dżek nie wiedział, czy pani jest zadowolona, czy nie. A myśl o zwrocie wydanej sumy bardzo go zakłopotała. Pani ma słuszność, zapewne, ale to zbieranie dla niego centów niezupełnie mu się podoba.
Klasa zgodziła się chętnie zaraz jutro przynieść pieniądze, a Fil zaproponował, żeby prócz tego — ofiarować Dżekowi kotyljonowy order.
— Co też ty masz za cudaczne pomysły, — ździwiła się pani.
— To wcale nie mój pomysł, — zaczął Fil, ale nie dokończył, bo Dżek spojrzał na niego groźnie.
W języku literackim mówi się: spiorunował go wzrokiem.
Więc dobrze:
Dżek wziął od mister Tafta rachunek, takiż sam rachunek od introligatora. Bo pani tak poradziła, że musi mieć dowody, że wydał akurat tyle pieniędzy.
I na drugi dzień Dżekowi zwrócono sześćdziesiąt cztery centy, a jeszcze nie wszyscy wpłacili. Bo-
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.