— Dlaczego? — ździwiła się pani.
— Powiedziała, że i tak sam wszystko robię, więc poco się ma nazywać, że jest bibljotekarką?
— Pokłóciliście się?
— Nie. Tak sobie odeszła.
— A jednak byłoby dobrze, żeby ci ktoś w pisaniu przynajmniej pomagał. Bo bardzo brzydko piszesz.
— Nelly ładnie pisze.
— I ty możesz się nauczyć, tylko musisz popracować. I błędnie piszesz.
— Miałem tylko trzy błędy.
— Ale Harry napisał bez błędu.
— Bo on jest pierwszym uczniem.
— A ty nie możesz być pierwszym uczniem?
— Nie może być przecie dwóch pierwszych.
Pani się roześmiała, i do kancelarji wszedł kierownik.
— Co to, zbroił coś? — zapytał się kierownik.
— Nie, rozmawialiśmy o naszych sprawach. To jest właśnie bibljotekarz Fulton, o którym panu mówiłam.
Kierownik podał pani palto, pani powiedziała coś, ale pewnie po francusku, bo Dżek nie zrozumiał. Potem pani pożegnała Dżeka i wyszli, bo już było po lekcjach.
Na korytarzu stał Fil.
— Cożeście tak długo gadali?
— No, nie wiesz? O kooperatywie.
— Pozwoliła?
— Dopiero mi powie za parę dni.
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.