Dżek trzymał się od Pennella zdaleka. Ani go lubił, ani nie. Nie zazdrościł mu wcale: ma to niech ma. Wyśmiewać się też nie było czego. Czasem nawet żal mu było, jak już zanadto zaczepiali. Ale Dżek nie lubił się wtrącać. Ani razu albo może najwyżej raz rozmawiali ze sobą, ale pewnie wcale, bo Dżek nie pamięta.
Aż jak pani powiedziała, że pozwala na próbę założyć kooperatywę taką, jaka jest w siódmym oddziele, Pennell pierwszy doszedł do Dżeka:
— Wieesz, co ci powiem?
Pennell zawsze tak zaczyna. Inny zdążyłby sto razy powiedzieć wszystko, a on dopiero zaczyna.
— Wieeesz, co ci powiem? Mam dwa dolary. Mamusia schowała. Pod klucz schowała. Ale to są moje dwa dolary. Jak będę chciał, to mamusia mi da. Więc wiesz, co ci powiem: jeżeli ci potrzebne, mogę ci przynieść. Powiem mamusi, żeby mi oddała, bo potrzebne, to mamusia mi odda, i przyniosę na kooperatywę. Bo jak poproszę mamusi, to mi odda. Bo to są moje pieniądze, tylko mi mamusia schowała.
Pennell jeszcze coś mówił, pewnie to samo w kółko, ale Dżek już nie słuchał, tylko rozmyślał.
Sprawa była trudna. Dorosły pomyślałby nawet, że to sprawa skomplikowana. Ale Dżek czuł tylko, że trzeba się zastanowić. I na szczęście przypomniał sobie słowa pani:
— Słuchaj: tobie się pewnie spieszy, ale trudno; zaczekaj parę dni. Za parę dni dam ci odpowiedź.
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.