Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

dolary, i Dżek musiał jej długo tłumaczyć, że się przyszedł tylko dowiedzieć, bo się dopiero naradzi z kolegami, że teraz nie może. Za to uspokoił matkę, że Williamkowi nikt nie dokucza, że śniadanie sam zjada i nic mu nie zabierają.
— Mój Dżeku, — prosiła, — ty jesteś taki mądry i porządny chłopiec. Ja wiem, że on nie jest bardzo rozgarnięty. Ale widzisz, mam tylko jego jednego. Dwoje mi umarło. Tylko mi po nich fotografja została. Gdybyś na chwilę wszedł do pokoju, tobym ci pokazała. Przychodził tu dawniej Iim, bardzo mądry i porządny chłopiec; ale nie wiem, dlaczego przestał. Potem przychodził Sanders, ale — owszem — także bardzo mądry i miły chłopczyk, — ale może on jest biedny bardzo — no i jakoś także przestał.
Dżek stał, jak na rozżarzonych węglach. Ledwo się nareszcie wydostał.
— Pewnie William się wrodził w matkę, — pomyślał, wychodząc. — Ale Sandersiak musiał tam coś bardzo zwojować, zanim przestał przychodzić. I aż dwoje dzieci im umarło. Ale muszą być naprawdę bogaci: co tam dla nich znaczą dwa dolary.
A nazajutrz w sobotę urządził Dżek pierwsze posiedzenie kooperatywy. Pani była na posiedzeniu obecna i pochwaliła, że Dżek poszedł zapytać się o pozwolenie matki Pennella.
— Bardzo rozumnie zaczyna Dżek swą pracę — powiedziała pani. — Teraz jestem spokojną o waszą kooperatywę. Dżek nie jest nowicjuszem: zdał chlubny egzamin, jako bibljotekarz. Przeszedł już przez próbę ogniową...