Dżekowi jest strasznie nieprzyjemnie. Czuje, że się na niego patrzą, nie wie, co ma robić: czy wstać, czy siedzieć, czy spuścić głowę, czy się uśmiechać. Wstydzi się, jest mu nieprzyjemnie. Napewno zaczną dokuczać, nazwą go »próbą ogniotrwałą«, tak jak Doris nazwali »aniołkiem«. Zaraz pomyślą, że lizuch. I Dżek postanawia jak najrzadziej z panią rozmawiać, jak najmniej do pani dochodzić.
I poco mówić, kiedy jeszcze nic nie zrobione i nic niewiadomo?
No i wszyscy się zgodzili, że Dżek weźmie dwa dolary Pennella.
— Tylko nie przynoś mi w poniedziałek. Już ci powiem, kiedy będzie trzeba.
Wszyscy poszli do domu, a Dżek jeszcze staranniej uporządkował książki w szafie. A woźny pożyczył mu ścierkę. Bo chciał na czysto wytrzeć kurz z półek ze wszystkich kącików.
Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.