— Nie. Złodzieje osobno. Majątki skonfiskować. Na skarb. Ani grosza nie podarować.
— I koniec?
— Nieee. Kabarety, kinematografy, manikury, dancingi, perfumerje, — bo ja tam wiem co — wszystkobym pozamykał. — Potem dopiero kobiety. — Zawołałbym te wszystkie agarsony — i żółte książki. Tak. Albo się umyć, żadnych krótkich sukien, jedwabi, dekoltów. Albo — albo.
— A potem?
— Potem tobym już wiedział, co mam robić.
— No dobrze. A handel, przemysł?
— Aha, prawda. — Jakbym już zrobił porządek, dopiero wtedy pożyczka na inwestycje. —
— A jakby nie dali?
— To nie. Bez łaski. Uruchomiłbym dopiero wszystko. Ustaliłbym kurs złotego. I wierzajcie mi: dopiero wtedy zaczęliby nas szanować. Dopiero wtedy sami by prosili. Nie my do nich, a oni do nas.
— I Ameryka?
Strona:Janusz Korczak - Bezwstydnie krótkie.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.