— Pan kupi kwiatek dla tej pani.
— Kiedy nie mam pieniędzy.
— E, pan ma.
— A zkąd wiesz, że mam?
— Bo pan bogaty.
— A to co za znajomość? — zapytała oparta o jego ramię pani w wielkim kapeluszu z piórami.
— To moja nadworna kwiaciarka.
Pani uśmiechnęła się niedbale.
— Czy jesteś o nią zazdrosna? — spytał.
Pani obrzuciła go pogardliwem spojrzeniem.
— Wiesz, też masz pomysły.
— No, Mańka, dasz mi kwiatek na kredyt?
— Dlaczego nie?
— Chcesz różę? — zapytał towarzyszki.
— Dziękuję — rzekła z niechęcią i podrażnieniem w głosie.
Pan dał Mańce srebrną monetę, wiązanki nie przyjął.
— Innym razem — rzekł z dygnitarskim ruchem ręki.
— Dziękuję panu.
— Ile ci dał, co?
— Dał czterdziestaka.
— Daj mi dychę.
— Ciekawam za co?
— Zawołałem cię.
— Jabym sama go zobaczyła.
— Nie dasz? No, zobaczysz, pożałujesz.
— Masz, masz, naźrej się.
Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.