Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzisz tego błazna. Ładny, co? Szkoda go, „cwaniak“ był. Już tak nam nikt na harmonii grać nie będzie, co?
— A chyba.
— Mańka została tam?
— A tak.
— Gadaj-że, jak to było. Masz dula[1].
Usiedli na łóżku, i Antek począł prawić;
— Powiadam ci, co ten hycel miał złota. Takie ci beczki stały...
— Wiadoma rzecz.
— Powiadam ci, cała piwnica ci była ze srebrem i papierami.
— A przywiozłeś co?
— Piętnaście blatów.
— Pokaż.
— A patrz.
— O, jak matkę kocham. A nie mogłeś więcej wziąć?
— Ajakże: wilki ci takie stały przy piwnicy i wojska tyle aż strach.
Józiek wiedział, że go Antek „nabiera“, ale jemu nie szło o prawdę, chciał posłuchać ciekawej historyi, nic więcej. Antek mu ją opowiadał. Bzik wiedział przecież, że prawdy się nie dowie nigdy.

— Słuchaj, gdzie się tu wszyscy porozłazili?

  1. Papieros.