— Podaruje pan ładnej panience. Niech pan kupi. Chcę zarobić na chleb i na lekarstwo dla ojca. Matka mnie wysłała.
— Ty prawdę mówisz, czy kłamiesz? — oczy nieznajomego głęboko zatopiły się w oczach Antka.
— Prawdę, proszę pana — odpowiedział, patrząc śmiało.
— Słuchaj, jeżeli powiesz mi prawdę całą, to ci dam rubla.
— Ja prawdę mówię, proszę pana.
Niebieskie oczy Antka ciekawie obejmowały postać nieznajomego. Przybrał pokorną postawę.
— Masz rodziców?
— Mam matkę chorą, proszę pana, ojciec umarł.
— Jak dawno?
— Przed miesiącem, proszę pana.
— Mówiłeś przed chwilą, że ojciec jest chory.
— To ojczym, proszę pana.
— Więc matka już zamąż wyszła?
— A cóż miała robić, proszę pana? zostało nas siedmioro, toby nie poradziła!
— Ojciec w szpitalu jest?
— Tak, proszę pana.
— Więc po co żebrzesz na lekarstwo? W szpitalu dają lekarstwa.
— Dla siostry, proszę pana.
— Mówiłeś, że dla ojca musisz kupić lekarstwo?
— Nie, proszę pana, dla siostry. Ojciec w szpitalu.
— W którym szpitalu?
Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.