Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyjdź dziś do mnie, tak o pierwszej w nocy — rzekł Bronek do Antka — zobaczysz coś ciekawego. Tylko ubierz się w nowe ubranie.
Antek gorzał z niecierpliwości. Wieczorem zobaczy po raz pierwszy w życiu salony oświetlone i „panów“ tańcujących, bawiących się, jedzących. Instynktem wiedziony, pragnął poznać nowy odłam życia, rozszerzyć swoje wiedomości, zapas obserwacyi życiowych.
Ale gdyby kto Antka zapytał, dlaczego tak silnie pragnie być obecnym na balu, nie umiałby powiedzieć nic więcej, jak:
— Chcę, bo chcę.
I ubrany, umyty, uczesany, ze swemi płowemi włosami i niebieskiemi oczami jasnemi, Antek stanął w przedpokoju i patrzył przez drzwi otwarte na salon.
W salonie panował zamęt, zamieszanie. Muzyka grać przestała, rozdawano lody.
Panowie w czarnych frakach, z lśniącymi „klakami“ w rękach, w białych rękawiczkach, w błyszczących lakierkach, weseli, uśmiechnięci, podnieceni winem, asystowali paniom.
Panie w różnobarwnych sukniach lekkich, tiulowych, z bukietami lub wiązankami w dłoni, w naszyjnikach z pereł, z mieniącemi się w uszach kolczykami, z djademami we włosach, lekkie, powiewne, krążyły po sali. Nagie ich ręce i ramiona bieliły się, jak śnieg na Wiśle