Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

Katarynka poczyna wygrywać. Dziewczynka bierze w rękę dwa końce sukni, unosi ją i staje na palcach.
Nagle Antek drgnął: usłyszał po za sobą znajomy mu głos pijacki.
— Niech no i ja zobaczę, co tu jest — woła, zataczając się, pijak.
Antek cofa się, chce usunąć się z drogi, ale pijak chwyta go za ramię mocno, i uparcie się w niego wpatruje.
Katarynka skowyczy. Na wzniesieniu tańczy dziewczynka. Okopcone lampy migają.
— Antek, ty tu? — pyta pijak.
— Puść mnie ojciec.
— Antek, ty tu? — powtarza.
Antek się wyrywa.
Z poza przepierzenia wychodzi magik:
— Cicho być! — rozkazuje groźnie.
— Antek, zostań — woła błagalnie ojciec.
Czepia się jego ręki konwulsyjnie.
Publiczność się niecierpliwi.
— Wynosić się! — rozkazuje magik.
— Chodź, Antoś, chodź.
Trzyma go mocno i chwiejnym krokiem wychodzi z Antkiem na ulicę.
— Antoś, Antoś, nie chcesz ojca znać? Antoś, bój się Boga, Antek.
— A ojciec nie bał się Boga dziecko sprzedawać?
— Zaraz, ja ci, widzisz, wszystko opowiem... Tylko nie uciekaj. Chodź do mnie.