Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

W pięć minut Antek nie ma ani grosza. „Wkupił się.“ On „swój“, bo nie szanuje pieniędzy; idzie mu tylko o „wstawianie.“
— No, fundujcie teraz.
— Poczekaj, zaraz nasi przyjdą.
— To drugi raz postawicie. Zmarzłem.
Antkowi nie jest zimno, ale chce pić; pić jak najwięcej i wódkę jak najmocniejszą.
— No, panie, ten, dawać tu nam.
Chłopiec wypija kieliszek spirytusu. Tamci przyglądają mu się z uśmiechem. Antkowi łzy zakręciły się w oczach, ale się nie zakrztusił.
— „Cwaniak“ z ciebie — chwalą go. — Chcesz jeszcze jeden?
— Choćby dziesięć — odpowiada Antek.




X.
Nad przepaścią.

— Nie, Antek, teraz nie możemy tam iść — mówił Bzik — „Maślarz“ raz na zawsze zabronił mi wracać po pijanemu, bo moglibyśmy go „nakryć.“ Chodź do Suchego Felka, tam przenocujemy.
— Nie chcę — rzekł Antek.
— To chodź do mojej rodziny.
— Masz rodzinę? — Ździwił się Antek.
— Zobaczysz.