ucieka, aby pod krzakiem zdechnąć; ucieka i cierpi tak, jak człowiek nie może wcale cierpieć. Żołnierz postrzelony pada, ale nie ucieka z dwiema kulami. Zając ucieka.“
Nadludzki to był wysiłek: bezwładnego starca prowadzić, nieść, ukrywać się i uciekać, z pod Grochowa aż do tej kryjówki, zkąd pięć lat już nie wychodził.
Teraz syn tylko utrzymuje honor rodu koniokradów. Choć on już nie trzyma się specjalności, a różne zajęcia uprawia. Znają go, o! znają. Szczególniej chłopi, którzy na targ przyjeżdżają. Sprzedaje im „złoty piasek,“ podrzuca woreczki, ogrywa w pasek. Mści się za ojca.
Antek przygląda się starcowi, gryzie chleb czerstwy i drży całem ciałem. Czuje, że znów go zmora dusić zaczyna.
Świeca pali się nikłem światłem i kopci zczerniały pułap piwnicy. Cisza. Słychać tylko chrzęst gryzionego chleba.
— Śpij, Antek. Wieczorem wychodzimy.
Józiek kładzie się obok Antka.
— Słuchaj, Antek, co Bronek mówił?
— Nie kazał wydawać, że to ty.
— Nie kazał? Widzisz, ja nie wiedziałem, że tego. Ja chciałem dać mu tylko naukę na drugi raz.
— Wiem o tem.
— Po co on na mojego dziadka wymyślał?
— Był pijany.
Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.