Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

wy, której osią główną są popełnione w ostatnich dniach zbrodnie.
— W kurjerach pisali, że w Austrji złapali takiego, co trzydzieści cztery zbrodnie popełnił.
— A to ci dopiero kawalarz.
— A co? A pokaż mi u nas takiego.
I splunął.
Żarty na różne tematy, najsprośniejsze anegdoty i cyniczne uwagi krzyżują się. Antek przypomina sobie, że podobnie bywało w cukierni śródmieścia.
Między graczami kręci się siedmioletnia dziewczynka, córka właściciela suteryny. Przyjmuje ona udział w grze: podgląda karty.
Znów zmora poczyna dusić Antka. Chciałby napić się wódki, ale gospodarz pić nie pozwala. Pohulanka odbywa się dopiero późno w noc, po ukończonem graniu.
Naprężenie rośnie wśród graczy. Lada chwila może powstać bójka. Ale upominać się o przegrane pieniądze, to znaczy być pobitym przez „motiaków,“ być raz na zawsze wykluczonym z liczby graczy, nie być pewnym życia na żadnej ulicy miasta.
Przez drzwi wpada kobieta w podartej chustce na głowie z dzieckiem na ręku.
— Wacek, ty znów tu?
— Drzwi zamknąć! — woła gospodarz. — Tu nie dla kobiet miejsce. Czego to?
— Wacek! Wacek! — woła kobieta, wyrywając się na środek pokoju.