Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

też, uważasz, to tu, to tam, rozmaicie. Niema co, jest dosyć wesoło w kompanji. Latem łapaliśmy ryby, zastawiali na Kępie sieci na ptaszki. Kąpało się całe dnie. Wesoło było. A w zimie znów ślizgawka, śnieg. Łaziliśmy po lodzie. Raz złapaliśmy kota, przylepiliśmy mu do nóg mazią łupiny od orzechów. Puściliśmy na lód, a za nim psa. Kocisko „wyrywał“ i ślizgał się i przewracał, a pies za nim. Co się rozpędzi, to buch! i leży. I tak ciągle. Raz, ja ci już wszystko mówię, żebyś mnie zrozumiał, miałem już ze trzynaście lat. A zawsze mały byłem: i ojciec mój był niski. Więc mnie okropnie lubili, bo byłem taki zręczny. I zawsze ze starszymi.. Więc raz na Ordynackiej pakuję rękę do kieszeni jednemu. A ten poczuł i łap mnie za rękę. Drugi, Paweł, z którym byłem (w więzieniu umarł, świeć mu Panie), pchnął go. Ale ten nie puścił. „Co pan odemnie chce?“ — wołam. A on mówi: „źle robisz, chłopcze.“ „A co ja robię?“ — pytam. A on mówi: „nie bój się, nie oddam cię do policyi.“ A no, myślę sobie, będzie teraz trajlowanie. A on nic, tylko mówi: tak a tak się, mówi nazywam (Nazywał się Piotr Wiśnicki), jestem, mówi, ślusarz, mam warsztat tu i tu, mówi (na Ordynackiej, u rzeźniczki), i, mówi, jak ci zacznie być tak smutno i nijako, to przyjdź do mnie. Ja nic nie rozumiałem z tego wszystkiego. Dopiero widzisz, po jakim roku jak mnie „chwyciło,“ jak mnie zdusiło, tom sobie wcale rady nie mógł dać. I ja tak jak ty teraz, nie wiedziałem, co mi jest. Ciągle bym tylko chodził po ulicach i płakał. Ani, pić, ani jeść, ani kraść (ja ci, widzisz, już wszystko mówię), tylko Bóg wie co. Tamten, wi-