Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

Tylko ostrożnie. No co? Ani zapachu, ani smaku. Myślisz, że co to jest?
— Woda — odparł Antek.
— I wypiłbyś to, prawda?
— Wypiłbym.
— I otrułbyś się, bo to trucizna. Poczekaj: zaraz się przekonasz.
Wziął drugą butelkę i wlał do szklanki z płynem innego płynu. Utworzył się teraz w szklance ciemny osad, który płatkami pływał i opuszczał się na dno naczynia.
Starzec śmiał się i patrzał na Antka błyszczącemi oczami.
— No, jak ci się to podoba? Dwa płyny zupełnie przezroczyste dają w połączeniu osad... Jeżeli teraz płyn zlejesz z góry bez osadu, to możesz go pić, bo nie jest już trujący. Co, ładna sztuka?
— Ładna — odpowiedział chłopiec.
— A teraz słuchaj uważnie: Widzisz, w duszy ludzkiej jest także trucizna. Rozumiesz? Samolubstwo, złość, wszystkie żądze i namiętności — to trucizna duszy. Rozumiesz? Więc ja... chcę... znaleźć... taki... płyn... który... w... duszy... człowieka... wszystko... złe... osadzi... na... dno... całą... truciznę... duszy... na dno. Rozumiesz?
— Ale ta trucizna, chociaż na dnie, zostanie przecież?
— A właśnie, że nie zostanie. I to jest mój wynalazek. Ale widzę, że ty mnie rozumiesz, Antku. Czy ty rozumiesz, jakie to ważne byłoby odkrycie?