— Tysiąc rubli pan da?
— Za dwoje, czy za jedno?
— Za... no tak, za jedno; rozumie się, że za jedno.
— Więc dwa tysiące rubli?
— Hm, Mańka nie jest moją córką, ale...
— Ale?
— Ale ja mogę pomówić z jej matką. Może się zgodzi.
— Kiedy pan pomówi?
— Jutro.
— Ja chcę rzecz załatwić odrazu, teraz.
— Trzy tysiące pan da?
— Dam!
— Zaraz?
— W tej chwili. Pan ma papiery dzieci przy sobie?
— O, papiery w porządku.
Nieznajomy sięgnął do kieszeni.
— Panie, ja panu ufam.
W tej chwili przez drzwi wsunęła się ruda głowa żyda.
— Czy?..
— Precz, wynoś się... Antek, patrz, żeby nie podsłuchiwał.
Dało się słyszeć szamotanie za drzwiami, przytłumione wymysły; wreszcie wszystko ucichło; Antek wrócił.
— Ufam panu — ciągnął nieznajomy — że pan mnie śledzić nie będzie, gdy wyjdę, że dzieci te będzie
Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.