ło inaczej. Jak mnie raz matka zbiła, to on mnie wziął, poszedł ze mną na spacer, kupił mi pierników. Ale więcej nic nie pamiętam. Tylko im niech „dziaduś“ nic nie mówi: Bo, wie „dziaduś,“ ja ich nie lubię. Ja nikogo nie lubię.
Grzegorz słuchał szczebiotu dziecka, niespokojnie poruszał wąsami. Łza mu często błyskała w oku, nie spływała na policzki, ale i nie osychała. — Może o swem życiu smutnem myślał?
Wiedziała hrabianka Irena o wizytach Mańki u starego Grzegorza, próbowała poznać treść ich rozmów, ale stary okazał się niewzruszonym.
— Że ja dziecku nic złego nie powiem, to jasna panienka chyba sama rozumie, a co mówimy, to już niech między nami zostanie.
Najwcześniej zaczął działać na wsi żłobek i ochronka. Był to parterowy budynek murowany, z sześciu pokoi złożony, zaopatrzony we wszystko, co przewidują zasady hygieny i pedagogiki, a co za pięniądze, których hrabia nie miał potrzeby żałować, kupić było można.
Dziewczynka teraz dopiero czuła się szczęśliwą. Zarządzała ochroną i żłobkiem nauczycielka z matką. Mańka im pomagała. Podziw wzbudzała ta dziesięcioletnia dziewczynka swoją dzielnością. Nowa praca odpowiadała jej upodobaniom, a kierowniczki pracy podobały jej się bardzo. Dnie całe, prócz dwóch godzin nauki, spędzała w żłobku wśród dzieci. Tu była łagodna, uległa, troskliwa, posłuszna. Roboty najmniej miłe spełniała z uśmiechem na ustach.
Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.