Ale stosunek jej do „państwa“ niewielkiej uległ zmianie. Okazywała im wiele szacunku, postępowała z rozwagą.
Czemu hrabianka Irena nie była z niej zadowolona? Czemu w głębi jej serca krył się żal, że dziewczynka uśmiechy i pocałunki ma dla innych, dla innych ma wesołość, rozmowy, zwierzenia, a dla niej tylko spokojny szacunek?
Zastanawiała się nad tem zagadnieniem długo i doszła do wniosku, który dziewczynkę zupełnie rozgrzeszył, a ją winą obciążył.
— Tak, — myślała z goryczą — teraz rozumiem, gdzie tkwił błąd w mojem postępowaniu. Ja chciałam oszukać Mańkę, chciałam wziąć od niej z lichwą zapłatę za to, co jej dawałam.
Dziwny to był wniosek, niezwykła jego formuła: „jestem lichwiarką filantropijną.“
A jednak lichwa w filantropji — to zjawisko codzienne, to prąd czasu, popierany przez dziesiątki pism, powieści, artykułów. Lichwiarska jest owa chęć kupienia sobie całej duszy nędzarza — za okruchy, rzucane mu w poniżaniu go, to wymaganie wdzięczności, samolubne, gorszące, brudne. Jeśli dobrze czynię, to nie dlatego, by odebrać zapłatę w postaci wdzięczności, ale dlatego, by to dobro innemu oddane było. Mańka przytułek i strawę odbierała we dworze, ale dług zaciągnięty spłacała z olbrzymim procentem w żłobku, w ochronie. Część jej serca otrzymał posiwiały, opuszczony Grzegorz, resztę otrzymały dzieci.
Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/225
Ta strona została uwierzytelniona.