Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo co mnie tam obchodzi, czy „woda“ jest rzeczownik czy podmiot? Ja wiem, że woda jest do picia i już.
— No tak, masz słuszność. A to jest ważne jednak.
— A czy ludzie od tego lepszymi się stają?
Irena nie umiała odpowiedzieć na to pytanie.
Na pożegnanie Mańka ucałowała Irenę. I ten pocałunek dziecka szczery, nieżądany, sprawił Irenie więcej rozkoszy, niż wszystkie hymny, które słyszała z ust dziennikarzy i sąsiadów.
Mańka pracowała, Jędrek się uczył. Pochłaniał on z gorączkową niecierpliwością nauki, sam proces uczenia się sprawiał mu niewysłowione zadowolenie. Często długo w noc siadywał nad atlasem, odczytywał dziesiątki nazw miejscowości, powtarzał je, starał się spamiętać. Chciał wszystko wiedzieć. A gdy kładł się wieczorem na spoczynek, wirowały mu w mózgu te nazwy, powtarzał je znów wiele razy. Odrazu zerwał z przeszłością. Nie myślał o swej rodzinie, o ojcu z miotłą w ręce, matce przy balji i rodzeństwie. A jeśli przychodzili mu na myśl, nie miał dla nich ani jednego silniejszego uderzenia serca, ani jednej łzy. Ale tak było tylko z początku.
Jędrek urodził się jak gdyby dla książki, Mańka — dla ludzi.
Ale chłopiec był chory. Często kaszel suchy wstrząsał jego piersią, gorące rumieńce uderzały mu na policzki, i wówczas czuł ból dolegliwy.
Przez długi czas ukrywał swe cierpienia, a bez trudności mu to przychodziło, bo hrabia mniej miał