Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

Lekarz siedział na ławce obok fotelu, na którym spoczywał Jędrek, oparł czoło na ręce, był zamyślony i smutny.
— Dlaczego nazywasz śmierć piękną rzeczą?
— Bo ona robi nam wiele dobrego. Pomyśl pan, panie doktorze, jakby źle było na świecie, gdyby nieszczęśliwi... gdyby biedni nie umierali? Jak źle byłoby na świecie, gdyby wszystkie takie, jak ja, dzieci rosły na ludzi i żyły... Nie wystarczyłyby żadne przytułki, żadne szpitale... żadne więzienia.
— Chłopcze, głupstwa pleciesz — obruszył się lekarz.
— Nie, panie, nie głupstwa, ale najprawdziwszą prawdę... No tak, pan nie wie, czem jest głód, czem jest opuszczenie... Czytałem tak wiele w ostatnich czasach. Ja wiem, że wy pozwalacie mi wszystko teraz czytać, bo wiecie, ze umrę niezadługo... Więc czytałem i zastanawiałem się nad tem, jak wy fałszywie zapatrujecie się na nasz głód. Wam się zdaje, że być głodnym, to znaczy upaść na ulicy i umrzeć; a kiedy zaczniecie krajać kiszki, to przekonacie się, że tam wcale nie było pokarmu. Wy nie wiecie, że stać przed sklepem z wędlinami i patrzeć na wystawione w oknie szynki, serdelki, kiełbasę — to znaczy również być głodnym. A ja tak często stałem i wpatrywałem się w okna sklepów. W cukierniach znów leżą torty, placki, ciastka. Ja wiedziałem, że to źle, że tak być nie powinno, że nie mam prawa gniewać się na tych, którzy wychodzą z paczkami od cukiernika, albo wchodzą do restauracyi i śmieją się... Nie, panie, śmierć dla