Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

Zamknął oczy. Przez powieki napływały mu łzy. Oddychał teraz bardzo wolno.
Cisza panowała w pokoju. Tylko przez okno otwarte dochodził szczebiot ptaków.
Jędrek oddychał coraz wolniej. Westchnął.
Skonał. W kącikach oczu lśniły łzy.
Marcinowa poczęła płakać głośno, zawodzić, przemawiać do zmarłego.
W dwa dni później odprowadzono zwłoki na cmentarz. Marcinowa otrzymała na pocieszenie sto rubli i propozycyę przeniesienia się na wieś z pozostałemi sześciorgiem dzieci i mężem, który miał dostać miejsce stróża w szkole rzemieślniczej.
Wróciło wszystko do dawnego stanu.
Mańka objęła dawne czynności w żłobku.
Antek wziął się do nauki.
Roczna nauka pod kierunkiem warjata przygotowała go do systematycznej pracy. Nabrał pewnego pojęcia o wszystkiem, należało tylko odrzucić to, co było urojeniem, od tego, co było rzeczywistością.
Wysłany został na prowincyę do nauczyciela gimnazyum...
Treścią powieści naszej są „dzieci ulicy.“ Antek teraz dzieckiem ulicy być przestał, i dlatego nie będę się rozwodził nad tem, jak łamał się nasz bohater z przeszkodami, które mu się nasuwały na każdym kroku.
Pracował usilnie, pchało go coś w stronę tej wiedzy, u której podnóża się czołgał. A chwytał wszytko mocno i wchłaniał. Historya była dlań panoramą