Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy po znalezieniu papierośnicy przez „gościa“ oskarżony mówił coś? — zapytał znów adwokat.
— Ale co?
— Czy nie groził, nie przeklinał?
— Owszem, powiedział coś.
— Proszę sobie dobrze przypomnieć.
— Jakieś tam słowo powiedział.
— Jakie?
— Powiedział: „a ty ścierwo jedne.“
— Czy głośno to powiedział?
— Nie, cicho.
— Nic więcej nie mówił?
— On nigdy nic nie mówił.
— A za co go „panowie“ lubili?
— Mocny chłop był, dobrze mył i „gniótł“ po łaźni.
Trzecim świadkiem była aktorka.
Szmer rozległ się na sali. Panie, które nieco zażenowane się czuły, teraz podniosły lornetki do oczów. Panowie uśmiechali się na myśl o zakłopotaniu „pięknej pani.“
— Jak długo służyła u pani zmarła?
— Dwa lata.
— Czy oskarżony bywał oddawna u niej?
— Od roku.
— Czy pani wiedziała o tych odwiedzinach?
— Wiedziałam.
— Jak często przychodził?
— Z początku dość często, wieczorami zwykle, kiedym wychodziła do teatru. Od czasu, jak przyjął obowiązek, przychodził zwykle w dzień i rzadziej.