ła, od urodzenia wychowywał się razem z hrabią Stefanem, młodszy od niego o dwa miasiące. Do lat dwunastu uważał się za brata hrabiego Stefana; gdy jednak, jak to bywa, odkrył mu ktoś niebaczny tajemnicę jego pochodzenia, Grześ nie chciał przebywać w pokojach, usunął się do oficyny, i żadne namowy nie mogły go skłonić, by zajął dawne swe stanowisko. Z wiekiem stawał się coraz małomówniejszym, i prócz krótkich odpowiedzi, nie mówił nigdy i z nikim. Stał się najwierniejszym sługą, niczem więcej być nie chciał.
Dla dzieci hrabiego Stefana był już opiekunem poniekąd, opiekunem czujnym i równie milczącym.
Tak rzeczy stały aż do chwili, gdy syn hrabiego Stefana, młody hrabicz Zarucki, ukończył lat dwadzieścia, a siostra jego lat dwadzieścia trzy.
Stary hrabia zachorował. Próbowano go skłonić, by wezwał lekarza. Pytano, czy nie zechce pogodzić się z bratem. Odmówił. Napomknięto o księdzu. Hrabia zgodził się na odwiedziny księdza. Był to pierwszy gość, prócz rządzcy, który od lat piętnastu odwiedził zamek.
Ksiądz długo rozmawiał z chorym i wyszedł cicho, jak był wszedł do tego milczącego przybytku.
Dziwny był stosunek chłopów do hrabi. Szanowali go, naśladowali jego ulepszenia w swych małych gospodarstwach, ale stronili od parku, stronili od pałacu, bali się nietylko samego hrabiego, nietylko jego domu, ale bali się i starego Grzegorza i rządzcy, który codziennie chodził do hrabi.
Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.