Zarucki był szczery, jak dziecię, węgier był obłudny. Zarucki serdecznie ściskał dłoń człowieka, który był mężem jego ideału.
Magnat ściskał jego dłoń, a przygotowanym był uczynić podłość.
Umówili się razu pewnego w klubie. Grano w karty. Węgier przegrywał, był blady i rozdrażniony. Zarucki, wiedziony przeczuciem ludzi nerwowych, rozumiał niebezpieczeństwo grożące. Był smutny, niespokojny.
Wreszcie postanowił rozmówić się z rywalem.
Gdy oddalili się od grających i siedli pod cieniem palm przy stoliku, gdy Zarucki wypił parę kieliszków szampana, zaczął mówić pierwszy.
— Pan wiesz, żem pokochał pańską żonę.
— Wiem o tem. Ale po co pan mi to mówisz? — zapytał obojętnie.
— Bo żona pańska również mnie kocha.
— O tem nie wiedziałem jeszcze. — Oczy mu błyszczały, silił się na spokój — Czy pan przekonany jest o tem?
— Tak, panie.
— Czy ona to panu mówiła?
— Nie, ale to się czuje.
— Za mało pan zna jeszcze kobiety, by módz o tem sądzić — zawołał dość głośno węgier.
— Panie, pan tak dziwnie mówi.
— Ja sądzę, że to pan raczej dziwnie mówi.
— Dlaczego?
Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.