A nad wszystkiemi uczuciami górowała tęsknota za siostrą.
— Stryju, musisz mnie pogodzić z siostrą. Ja chcę ją widzieć, inaczej zwaryuję. Toż dwadzieścia lat jeden grób nas ukrywał, ja nie mogę, nie mogę jej nie widzieć dłużej.
W okresie choroby poznał był Zarucki młodego lekarza — polaka, przywiązał się do niego całą duszą i wymógł obietnicę, że się nie rozłączą.
W tym właśnie czasie, kiedy Zarucki przychodził do zdrowia, nawiedził stryja trzeci atak apoplektyczny, i stary w kilka godzin umarł, pozostawiając bratankowi ogromny majątek.
I znów nawiedzały młodego hrabię dawne lęki. Lekarz nie odstępował go ani na chwilę.
— Gdzie się obrócę, wszędzie groby, groby, groby — wołał trzęsąc się z trwogi. — Nic dziwnego, w grobie wychowany, śmierć niosę, zarazę. Zabijcie mnie, spalcie, a prochy moje ukryjcie głęboko, by z nich zaraza nie powstała.
A w chwilach smutku szeptał bezradnie:
— Ja chcę do siostry. Ja tęsknię.
I znów mały światek zaruczajski wstrząśnięty został do głębi.
— Młody waryat ma przyjechać — gruchnęła wieść z początku wśród chłopów, potem w okolicy. — Hrabianka zgodziła się go przyjąć, bo ukazał jej się podobno nieboszczyk ojciec i powiedział, że młodemu rozum wróci, gdy znów zamieszka w Zaruczaju.
Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.