Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

wo. Jest zepsuty, zdaje się, że mu nieźle było w domu, i jest uparty, samodzielny.
— Co robić teraz? — zapytał lekarz.
— Ja sądzę — zaczęła hrabianka — że należy pozostawić je przez pewien czas samym sobie: niech rozmyślają, rozważają. I tak nagła zmiana musiała podziałać na nie silnie.
— I ja tak sądzę — rzekł lekarz — ale jeśli zauważymy, że samotność i bezczynność im ciąży zbytnio.
— Ja twierdzę — rzekł hrabia — że przedewszystkiem należy je obserwować nieustannie.
— To było już postanowione.
— I tego trzymać się musimy ściśle. Więc kto z nas idzie na wartę?
— Ja pójdę — rzekł lekarz i wszedł do sąsiedniego pokoju, z którego przez dwa niewielkie otwory widać było cały pokój Mańki i Antosia.
Hrabianka udała się do kaplicy na modlitwę, hrabia zeszedł do swego gabinetu, i na przygotowanych dwóch grubych zeszytach położył dwa napisy: na jednym Antoś, na drugim: Mania.
Potem wziął pierwszy i równem drobnem pismem zaczął kreślić historję spotkania i kupna Antosia, historję, która znana jest czytelnikom z pierwszego i drugiego rozdziałów niniejszej powieści.
Zejdźmy do pokoju Mani i przyjrzyjmy się śpiącemu tam dziecku.
Mania spała niespokojnie. Wzdychała ciężko, jakieś urywane wyrazy wybiegały z jej ust, ręką przy-