Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

dzina.. Pewnie jest w szynku. Co to za głucha kobieta tu była? Gdzie Antoś? Co z nim zrobili? Dlaczego go nie widziała tu w pałacu? Antek palił papierosa. Ten pan tak strasznie patrzał. Ojciec Antka — pijak.
Myśli jej się wikłały, zapadała w ten stan, który poprzedza sen, ale nie zasypiała.
Zdawało jej się, że wiszą nad nią dwie olbrzymie donice piasku, i jakaś niewidzialna ręka przesypuje piasek z jednej donicy do drugiej. Za każdym razem część piasku wysypuje się na nią, piasek jest gorący i ciężki i lada chwila całą ją przysypie.
To znów starała się połknąć kawał drzewa, który miała w ustach.
Zegar wydzwonił dziesiątą. Drgnęła, obudziła się. Pot kroplisty spływał jej z czoła.
— Spała czy nie spała?
Nie, nie spała. Przecież i teraz nie śpi, a jednak widzi to wszystko tak wyraźnie, słyszy tykanie zegara.
I nagle usłyszała jakiś szept cichy i rozróżniła płynące ku niej z góry wyrazy:
— Idź do niej!
To wstrząsnęło nią. Kto to mówi? do kogo? do niej, Mańki. A do kogoż ona ma iść.?
I dziecię matki — pijaczki, dziecię, przez występną, upadłą matkę katowane, jęknęło boleśnie i bezradnie:
— Mamo!
I przeraziło się dźwięku swego głosu, obcego mu, i jakby pchane siłą wyższą, znów zawołało:
— Mamo, mamo, mamo!