cą mocno. Było to dziecię — kobieta. Dojrzała ona przedwcześnie w tem zgniłem życiu i miała zginąć w zgniliźnie.
Nie, Mańka znalazła obronę przeciw tej nędzy, która ją w życiu czekała; tej nędzy, co się tuła pomiędzy cyrkułem, szpitalem i kryminałem: miała sobie życie odebrać.
Oto pierwsze dziecię ulicy z szeregu, który oczom waszym przedstawię.
Mańka była podniecona swem opowiadaniem do najwyższego stopnia. Patrzała w światło zielone lampy, jakby widziała w niem to wszystko, co opowiedziała i czego nie opowiedziała, bądź przez zapomnienie, bądź ze wstydu.
Gdyby Mańka była patrzała nie na światło lampy, ale na twarz swej słuchaczki, byłaby się przeraziła. Wyczytałaby w tej twarzy naprzemian pogardę dla siebie, bezgraniczną miłość, podziw, rozpaczliwą litość, szalony ból, a potem wyraz jakiegoś strasznego znużenia po wielkiej wewnętrznej walce.
W czasie opowiadania Mańki hrabianka nie odezwała się ani jednem słowem, choć dusza jej krzyczała w głos; gdy Mańka ucichła, hrabianka kilka razy otwierała usta, by coś powiedzieć, ale nie mogła, bo czuła w gardle ucisk straszny.
Wreszcie przycisnęła dziecię do piersi, chciała je pocałować, ale w tejże chwili straciła równowagę i runęła bez zmysłów na ziemię.
Mańka krzyknąć nie zdążyła, gdy już wszedł do pokoju jakiś pan nieznajomy, wziął dzbanek wody,
Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.