Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

wielkie miasto, które w dali strzelało w niebo tysiącem kominów, wież i gmachów.
Z po za płótna odezwał się głos Ireny:
„Siedzi dwoje dzieci małych pod drzewem, dwoje dzieci opuszczonych, dzieci — sierot. Siedzą one pod drzewem i patrzą w dal, a tam miasto, do którego wejść mają, którego nie znają. Ciekawość, niepokój i radość przepełnia serca dzieci. Jak zwie się to miasto? Imię jego: „Zycie“. Co im to miasto — życie w darze przyniesie?“
Na jasnem kole płótna ukazał się obraz drugi: przed dziećmi stanęło sześć postaci. Starzec z długą siwą brodą, z łagodnem wejrzeniem, z księgą w dłoni. Dziewica w białej sukni, z wzrokiem, w niebo utkwionym, z krzyżem w ręce. Młodzieniec z błyskawicą w oczach, z twarzą wyniosłą i piękną. Chłopię z gałązką zieloną, jasnym wzrokiem, wpatrzonym w dzieci. Kowal z młotem w potężnej ręce wzniesionej. Dzieweczka z liljowym wieńcem na skroniach.
„Jestem Wiarą — zaczęła dziewica — wierzę w Boga dobrego miłosiernego, Opiekuna sierot i opuszczonych, Pocieszyciela nieszczęśliwych; wierzę w Odkupiciela grzesznych. Sędzię występnych, Mściciela podłych. Wierzę w Prawdę i Dobro.
„Jestem Miłość — rzekł młodzieniec — kocham ludzi: kocham tych, którzy godni miłości, współczuję z tymi, których kochać nie mogę. Miłością jestem, dzieci.
„A ja — Nadzieją jestem — mówi chłopię. — Mam przekonanie, że ludzie coraz lepsi będą, coraz szczęśli-